Siedzi Młoda na kocyku w salonie i ogląda tv. Nie jestem z tego zadowolona, ciągle zabraniam i staram się odwrócić Jej uwagę, ale często - gęsto jest to walka z wiatrakami. Zasiadam obok niej z zamiarem zabawy. W głowie rodzi się szatański plan: może wreszcie uda się "przekabacić" córeczkę tatusia na swoją stronę?...
Próbuję.
- Powiedz MA-MA! - proszę pierworodną.
- TAAAA TAAA...
Wzdycham.
- MA MA! Maaaaa maaaaa! - naśladuję słodko.
-Taaaaaaa taaaaa... Ta ta ta ta ta, taaaaaa taaaaa...
Wzdycham znowu.
Ja tego nie rozumiem. Nie ogarniam. Mówienie "tata", "baba" czy nawet "Daga" (imię cioci) nie stanowi problemu, ale "MAMA" przez gardło nie przejdzie! Ot, czasami, przypadkowo... Był jeden taki dzień, kiedy nawet kilka razy się udało (bo się "chciało"?). Czym ja sobie zasłużyłam, żeby mnie pomijać?... Jak sobie zasłużyć?
Może jednak zacznę pozwalać na oglądanie tv?... ;)
Hehe, znam to z własnej autopsji, dosłownie mój malec tez tylko tata i tata mówi... normalnie krew zalewa z zazdrości :)
OdpowiedzUsuńbądźmy wytrwale :)
pozdrawiam
Oj tak, mamy przed sobą wieloletni, nieustanny trening wytrwałości... Póki co, pozostaje nam wytrwale czekać w kolejce po swoje "5 minut chwały" ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
witam w świecie blogerek ;)
OdpowiedzUsuńOstatnio wchodzę do domu...a moje dziecko tak słodko mówi do mnie "MA-MA"....byłam rozczulona....do momentu, jak zobaczył swojego tatę i z taką samą słodyczą powtórzył "MA-MA"...;)Co drzemie w tych małych głowinkach naszych dzieci...nie wie nikt, ale zapewne kochają nas nie mniej jak my je;)
OdpowiedzUsuń